Polany, jesień 2011
Kiedy dnia 22 października AD 2011 roku, zacne towarzystwo Stowarzyszenia „Portius” zawitało do gościnnej myśliwskiej harendy Pana Józefa Jankowskiego w Polanach, wszyscy uczestnicy dostosowali się do słów starej kolędy łemkowskiej (z Polan właśnie), nawet o tym nie wiedząc… Czyż nie było to prawdą? Przeczytajcie tekst poniżej – i zapewne zgodzicie się ze mną, że juści takoż to było.
Zasteliajte stoły ta wsi obrusamy – radujsia,
Dobryj weczer tobi, pane hospodariu – radujsia,
Tak, zaprawdę powiadam Wam, tak właśnie było – wielka radość ze spotkania starych druhów z Węgier i Polski, których skrzyknął Prezes Stowarzyszenia „Portius” JWP Zbigniew Ungeheuer. Na jego donośny zew stawili się JWP: Stanisław Chomiczewski, Piotr Górecki, Józef Jankowski, Andrzej Kołder, Ryszard Krukar, Jan Lubaś, Stanisław Materniak, Marcin Pięta, Jan Szepieniec, Maciej Syrek, Roman Ungeheuer oraz nasi węgierscy przyjaciele Istvan Derczo i Istvan Gotz wraz z Peterem Molnarem.
Zbyszek wystąpił był w trudnej roli pasterza, który starał się ogarnąć niesforne towarzystwo. Przemawiał kwieciście posługując się wyrafinowanym polskim językiem, dobierając frazy tak wzniosłe i zawiłe że, słuchający Polacy stali z zaschłymi gardłami nie mogąc, z napięcia przełknąć śliny… Ale co tam my, Węgrom było jeszcze gorzej … bo węgierski język nijak nie jest podobny do polskiego a czekanie na zrozumienie było bardzo długie.
JW Zbigniew dalej pięknie głosił winne rekolekcje, zaczynając od późnego średniowiecza… pokazując na palcach ile to ważnych wydarzeń miało miejsce w tych ostatnich pięciuset latach, niestety palców mu nie starczyło, ale weny mówcy nie zabrakło. Jak później powiedział mi Istvan Derczo, Zbyszka rozumie już w 60 %, ot i dowód na to, że 60 % palinka jest doskonałym tłumaczem…
I trochę wina się jednak uchowało – niemniej, zaniepokojony niskim stanem tokaju w beczce, JWP Istvan Derczo ogłosił wszem i wobec, że zobowiązuje się napełnić całą beczkę zacnym winem samorodnym własnego wyrobu jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. To piękna deklaracja! Pamiętajcie o niej, zwłaszcza podczas zimnych jesiennych dni a doda nam wszystkim ciepła i otuchy…
Istvan nalewa, a Rysio dziękuje Bogu, że beczka niebawem będzie pełna.
Zastawiony stół czekał i czekał, JWP Andrzej Kołder najniecierpliwszy w oczekiwaniu na posiłek, co i rusz zaglądał do kuchni i oczami wielkiego smakosza przyglądał się czy wszystko jest tak jak należy… I było…
Podane do stołu, żurek, pstrąg z warzywami, surówkami, frykasami, przekąskami, śledzikami, pierogami, sałatkami, koreczkami i sosami, razem stanowiło doskonałe tło pod toasty, które wznoszono gęsto i kwieciście. Czas upływał miło na wymianie poglądów, nawet politycznych, dowcipach, opowieściach niezwykłych i muzyce granej na żywo z ognistym zacięciem.
Rozmowy toczyły się wartko, a waga poruszanych w dyskusji istotnie wpływała na kondycję rozmówców, którzy przytłoczeni jej ciężarem musieli sie podpierać jak tylko mogli.
Szkoda, że czas płynął tak szybko i musieliśmy pożegnać naszych węgierskich przyjaciół, którzy wyruszyli do domu w tą ciemną październikową noc. Późne Polaków rozmowy trwały długo… Spanie było miłe aczkolwiek krótkie. Niedzielny poranek nadszedł niespodziewanie szybko, jeszcze nim ranne wstały wzorze, JWP Stanisław Chomiczewski i nie tylko, zabawiał niezwykłymi opowieściami swoich kompanionów, co było słychać w całej (prawie..) harendzie.
Śniadanie z kekfrankos w roli głównej było dobre i obfite, pełne smakowitej historii tegoż wina, którą to historię przybliżył nam w porannych rekolekcjach JW Zbigniew. Dziękując gospodarzowi Polan pożegnaliśmy gościnne progi harendy i szczęśliwie zakończyliśmy spotkanie udając się do własnych domostw.
Do następnego razu.
Krosno, październik 2011 r.
Stanisław Materniak, fot. autor